600-lecie Łodzi
z Łódeczki Łódź
Jakub Lutosławski
Obraz Łodzi w 600-lecie powstania miasta
Subiektywnie
Urodziłem się w niemal 850-tysięcznym mieście w środkowej
Polsce, w środkowej części Europy. Nie dosyć, że w zniewolonym i ciemiężonym kraju, to
jeszcze w metropolii, przeżywającej swój zmierzch.
Zerwanie żelaznej kurtyny i zjednoczenie zachodu ze wschodem
spowodowały udar mózgu miasta, a jego agonia trwa do dziś. Od tego
czasu z Łodzi zniknęło niemal 200 tysięcy mieszkańców i trend ten
nabiera tempa, nie będzie to więc laurka dla władz, ani laudacja
wielkomiejskiej tradycji.
Łódź to fenomen socjologiczno-społeczny, niepowtarzalny na skalę światową eksplozywny rozwój
o intensywności tak nieopisanej, że trudno go wyrazić słowami. Z
rolniczej zagrody - prywatnej imprezy włocławskiego kleru wyrosło
miasto industrialne i nowoczesne. Sielski krajobraz otulonej
przyrodą osady, pojonej wodami ze Starej Strugi zdeptały merkantylne
inwestycje.
U schyłku Polski szlacheckiej miasto liczyło według różnych źródeł
około 350-400 osób, podczas, gdy wiek później niemal 300 000.
To przeszło 800 razy więcej! Żadne znane mi miasto, żadna osada nie
rozwinęła się tak mocno, ze stanu niemowlęcego niemal pomijając
dojrzewanie bezpośrednio, odważnie, wręcz bezczelnie wchodząc w
dorosłość. Łódź choć spowita dymem z
fabrycznych kominów stała się niespotykaną urbanistycznie i
architektonicznie perłą, summą bogactwa skupionego na bardzo wąskiej
przestrzeni wokół traktu handlowego znanego dziś jako ulica
Piotrkowska.
W Łodzi rodziły się wielkie fortuny, w Łodzi przeżywano głośne tragedie. W Łodzi biło serce organizmu gospodarczego ziem polskich,
mimo, że usta mówiły różnymi językami.
"Ja chcę żeby moja Łódź rosła, żeby miała pałace wspaniałe, ogrody
piękne, żeby był wielki ruch, wielki handel i wielki pieniądz!" -
mawiał obserwator epoki w Ziemi Obiecanej. Ja jednak nie mam wątpliwości, że te pałace, ogrody, handel i
pieniądz to rodzaj kiczu nie wynikającego z naturalnego piękna
miasta, ani szlachetnych inwencji ludzi. To rodzaj szpachli gipsowej na dziurze w zbrojeniu wieżowca,
czy pudru na krowim placku.
Wszystkie te perły, gzymsy, fasady, krogulce, czy lamperie można było
kupić i zmieścić w przepchanych od luksusu wnętrzach
Poznańskiego czy Scheiblera. Wszystkie one wyrosły z wyzysku
człowieka i z chęci liderowania maratonowi snobów. Łódź przemysłowa
przypominała nieco dzisiejszą Warszawę. Strukturę jej ludności
stanowili ludzie zewsząd, z różnych środowisk, o różnym pochodzeniu,
wychowaniu i wykształceniu. Łódź była więc miastem perspektyw i
możliwości, jak Stany Zjednoczone Ameryki Północnej - nie
amerykańskim snem, ale "Ziemią Obiecaną". U schyłku XIX wieku jednak
rozwiniętą już Łodzią, z koleją żelazną, z komunikacją tramwajową i
maszynami parowymi od czasu do czasu targały robotnicze bunty i
strajki. Zamiana ekstremalnie ciężkiej ludzkiej pracy na monetę
powoli stawała się historią. Ignasiowi Poznańskiemu robotnicy
tatusia niewerbalnie wyjaśnili swoje postulaty, jeszcze radykalniej
kilka lat później postąpiono z Juliuszem Kunitzerem, który swoje
żale mógł już tylko przedstawić św. Piotrowi. Łódź przed Wielką
Wojną zyskała bardziej ludzką twarz, choć, jak zwykle zmiany
okupiono krwią.
Rozkradziona przez Niemców i Rosjan podczas I wojny Łódź przeżyła,
choć głęboko okaleczona skurczyła sie niemal dwukrotnie. Zadane
Łodzi rany goiły się długo, paprały mocno i nie zabliźniły nigdy.
Wstrząsy okresu międzywojennego, bieda, radykalizacja komunistyczna
odcisnęły dodatkowe piętno na historii krwawiącego już mocno miasta.
Chwile swego rodzaju "doniosłości" Łódź przeżyła jeszcze w wyniku
działań ... Hitlera.
Miasto na specjalnych prawach - Brama Wschodu, miasto selekcji,
ucierpiało bardziej ludnościowo niż materialnie.
Mozaika narodowości ustąpiła unitarności. Demokracja ludowa zaś
rozkradła to, czego nie zniszczyły konflikty światowe. Zakłady
wielkich kapitalistów zyskiwały imiona wielkich komunistów i
zdrajców narodu. Nacjonalizacja, tj. eufemistyczny zamiennik
kradzieży spowodowała dalszy rozkład przemysłu. Produkcję
reaktywowaną w fabrykach oddawano na wschód w całości lub w
zdecydowanej większości. Chwilę po II wojnie Łódź miała również
nadzieję na bycie przodowniczką wśród miast i pełniła, jak niegdyś
epizodycznie Płock, Sandomierz, czy Grodno funkcję miasta
stołecznego. Rozwinął się przemysł filmowy, znany, bardzo znany i
ceniony na świecie. Lista ludzi kina w Łodzi zdobywających szlify
jest tak długa, że grzechem byłoby wymieniać, bo konsekwencja
zapewne byłoby pominięcie czyjegoś talentu, jednak jedno chociaż
nazwisko wymienię, subiektywnie zupełnie, bo jest syntezą
wszystkiego, co w polskim kinie najlepsze - Gajos, Janusz
Gajos, Janek, absolwent rocznika 1971.
Na początku lat 90-tych, które już pamiętam Łódź była konglomeratem
pokomunistycznych molochów, dawnych świetnych fabryk, przeszyta
biedą, mafią i grabieżą majątku na niespotykaną skalę. Odór
szarości, jak w zapadłym Wałbrzychu, czy Włocławku, kumulacja kiczu
w stylu bałuckiego maczo.
Do dziś nikt nie odpowiedział za rozkradzione maszyny z państwowych
zakładów, za zniszczenie przemysłu lekkiego w mieście.
Z czasem nawet łódzka kinematografia, wydająca na świat najlepszych
aktorów, reżyserów, filmowców również zubożała i oddała palmę
pierwszeństwa Warszawie i Krakowowi.
Życie w latach 90-tych i u progu XXI wieku było ledwie
egzystencjalne, a o
Łodzi mówiono tylko źle lub tylko strasznie.
To tu zabijano ludzi w karetkach, jak (choć mocne to porównanie) niegdyś w Deutzach w Chełmnie
(metoda inna, ale efekt ten sam);
tutaj wybuchały auta mafiozów spod znaku ośmiu macek; tutaj wreszcie
żadnych perspektyw, żadnych szans na rozwój. Nawet "Prząśniczka"
będąca od końca lat 90-tych łódzkim hejnałem raczej nic pozytywnego
nie przedstawia (z szacunku dla języka polskiego oszczędzę sobie
komentarza w tej sprawie).
Obraz Łodzi stopniowo poprawiał się. Sprowadzono zagranicznych
inwestorów. Powstały fabryki i strefa przemysłowa.
Unowocześniono komunikację miejską, a jeżdżące stodoły zamieniono na
nowoczesne tramwaje, które ... jeżdżą nadal i już takie nowoczesne
nie są.
Dziś wydaje się w Łodzi pieniądze na absurdy, zamiast lokować je
tam, gdzie potrzeby są duże i może to zaprocentować. Po wybudowaniu
bezsensownego pomnika w kształcie żeńskich narządów
rodnych przy pl. Dąbrowskiego zmarnowano kolejne pieniądze
przypinając Łodzi legendę jednorożca i budując jego bezsensowny.. półpomnik.
Dzisiejsza Łódź to przede wszystkim fatalna infrastruktura drogowa,
pomimo ringu autostradowego nie boję się napisać, że jest najgorsza
w kraju.
Drogi są zwężane, budowane ronda spowolniają ruch, a ścieżki
rowerowe tyczy się nawet
na starych i dziurawych ulicach.
Dziury z resztą w ulicach zamiast być łatane oznacza się pachołkami, do tego
w tak idiotyczny sposób, że czasem nie jest możliwe ich ominięcie.
Krajobraz łódzkiej ulicy nieco przypomina sentymentalną podróż do
Czelabińska późną zimą 2013 roku.
Chodniki - krzywe i niebezpieczne, sygnalizacja świetlna pomimo
inwestycji w system zarządzania ruchem jest fatalnie skalibrowana.
Wszystko to powoduje, że po Łodzi nie da się jeździć, a przecież rozwój
czegokolwiek i jakkolwiek jest zależny przede wszystkim od
transportu!
W Łodzi brakuje parkingów na osiedlach i w centrum. Te istniejące w
centrum są płatne przy użyciu parkomatów, która zamarzają zimą.
Stawki za parking są horrendalne.
Komunikacja miejska to farsa, farsa, która jest bodaj najdroższa w
Polsce.
Sadzenie drzew utrudniających widoczność kierowcom,
niedoinwestowanie szkół, wreszcie idiotyczne zarządzanie
przetargami, które przez dziwne wytyczne władz Łodzi zwielokrotniają
koszty inwestycji.
Budowa w Łodzi czegokolwiek to udręka, w ościennych gminach możliwa
do zrealizowania niemal od ręki.
Tymczasem w Łodzi czas oczekiwania na warunki zabudowy to 2 lata!
Wielkie, "wspaniałe" inwestycje w stylu fabryk Indesita i Gillette'a
skończyły się, a markety z karencjami podatkowymi wykończyły
większość osiedlowych sklepów. Przymiotnik w cudzysłowie wcale nie
jest ironią, doceniam bowiem fakt, że wiele rodzin łódzkich fabryki
te wyciągnęły z biedy, ale uznawać obce inwestycje w mieście za
szczyt możliwości to nie przesada, to zbrodnia!
Łódź ma gigantyczny problem z uregulowaniem własności centrum
miasta. Co jakiś czas w miejscowych gazetach przeczytać można o
prawdopodobnej wyprowadzce tego, czy innego urzędu z dotychczasowe
lokalizacji, w związku z odnalezieniem właściciela.
Kamienice, zwłaszcza te świeżo wyremontowane często znajdują swoich
Wyspiańskich, którzy chętnie za "dziękuję" odzyskają je i sprzedadzą
deweloperowi z zyskiem.
W ogóle Łódź jest dziś miastem dzikiej deweloperki.
Obszary "zapowietrzone" na projektowane od lat inwestycje miejskie
nagle znajdują nowych właścicieli, którzy, a jakże znaleźli
możliwość nabycia gruntów, których przez ostatnie 40 lat nikt kupić
nie mógł.
Łódź przypomina dziś starą furmankę ciągniętą przez wiekowe konie,
na którą wrzuca się coraz to nowsze stalowe meble. Konie są coraz
słabsze, a i ciężar ładunku powoli dewastuje furę.
Nasza wspaniała Piotrkowska, eklektyczny twór architektoniczny o cudownej fasadzie, zmurszałej, zaniedbanej i niebezpiecznej. Najsłynniejszy niegdyś trakt handlowy dziś gnieździ sklepy z artykułami po 5 złotych, żabki, banki i monopole. Specyficzny zestaw, jak na reprezentacyjną ulice miasta. I żal patrzeć, jak przed zabytkową kamienicą kolejka do sklepu z fidrygałkami za piątala. Remontowana wielokrotnie, wielokrotnie, w zależności od kierunku wiatru zmieniana, bezsensownie przepłacona i dorżnięta wiankiem galerii przebrzmiała nuta świetności.
Wreszcie kwestia bodaj najistotniejsza, jeśli idzie o kontakt
łodzianina z miastem.
Urząd Miasta Łodzi nie tylko zatrudnia ludzi kompletnie
nieprzygotowanych do pracy urzędniczej, ale również mocno
nieskutecznych, niekompetentnych i narażających miasto na straty.
Tak jest we wspomnianej już kwestii warunków zabudowy (szybkie
warunki = szybka budowa = szybkie użytkowanie = szybkie podatki), ale również w
kwestii ściągania podatków i opłat miejskich. Deficyt myślących urzędników sprawia, że
cześć podatków w ogóle nie jest egzekwowana.
Władze miasta kreują sztuczne i niesmaczne konflikty wpływające na
wizerunek miasta.
Absurdalne kłótnie o lożę prezydencką na stadionie Widzewa,
realizacja inwestycji odcinająca mieszkańcom drogę wyjazdową z
osiedli, brak działań, których domagają się mieszkańcy w różnych
aspektach życia.
Wreszcie sam urząd i jego organizacja.
Zamiana urzędów dzielnicowych na scentralizowane wydziały problemowe
kompletnie zrujnowała łodzianom możliwość szybkiego załatwienia
spraw
w urzędzie.
Wszystko powyżej opisane jest jednak li tylko winą samych łodzian i
ich przywiązania do bycia chłostanym najpierw przez fabrykanta,
potem przez zaborcę, potem przez essesmana, wreszcie przez ubeka,a w
końcu przez dziki kapitalizm w konsekwencji układów
kolesiowsko-partyjnych. Żadne igrzyska dla ubogich, w typie
Orientarium, czy Festiwalu Światła nie są w stanie zamazać wizerunku
miasta ułomnego i niczym nie wyróżniającego się na polskim tle. I
jeszcze te śmiechu warte polecenia turystyczne Łodzi w "poważnych"
publikacjach National Geographic. Swoją drogą ciekawe, czy redakcje
tych pism pobierają za polecenia w złotówkach, czy w euro. Na koniec
jeszcze te wszelakie logotypy, loga, identyfikacje wizualne i
wizualizacja, troszkę podobne to do opisanego wcześniej pudru i
gipsu.
Póki nie stworzy się w Łodzi solidnych warunków do rozwoju,
organizacja tu czegokolwiek nie ma sensu! I czyżby ex nave navicula ?
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Powyższy obraz Łodzi jest subiektywnym odczuciem autora i wyraża jego rozumienie zarówno łódzkiej historii, jak również stanu obecnego miasta, w którym żyje i pracuje na co dzień. Komentować nie warto, bo autor uparty jak osioł w kapuście i tak zdania nie zmieni, ale zdrowia życzy wszystkim.
Jakub Lutosławski
Dyrektor Składnicy Akt
Mapa strony l FAQ l Polityka cookies
Wszelkie prawa zastrzeżone © Archivia 2011 l All rights reserved